Przemyślenia

Jesienna melancholia

Niby jeszcze lato ale od kilkunastu dni w zasadzie jesienna pogoda, zimno, mokro, nieprzyjemnie. Zaczęło się palenie w piecu, na razie jeszcze tak delikatnie, wieczorami, żeby podgrzać wodę i na koniec trochę psiuknąć ciepła na kaloryfery. Resztka pomidorów zerwana z krzaków, może jeszcze dojrzeją w pomieszczeniu, druga partia soku z pigwy w słoju, pierwsza już zawekowana w słoiczkach. Serce też już czuje że to koniec lata, wkrada się do niego ta jesienna melancholia, nostalgia. Pisałem już na temat jesieni w ubiegłym sezonie, pewnie kilka rzeczy powtórzę ale pewne tematy do nas wracają i warto przerabiać je co roku. Po kilku miesiącach bez żadnej choroby w ostatnich dniach dopadło mnie porządne przeziębienie (a może to COVID? – któż to teraz wie), zlekceważyłem pierwsze objawy i rozpanoszyło się na dobre. Zapewne to od synka się zaraziłem, po tym jak zaczęła się szkoła to on pierwszy jakiegoś kataru dostał. W każdym bądź razie trzeba zacząć bardziej o siebie dbać, nie forsować się tak jak latem, odpocząć, poczytać, pooglądać. Kończę już biografię Leonarda da Vinci i udało mi się wreszcie dostać książkę o życiu Peggy Guggenheim „Życie uzależnione od sztuki” Antonego Gilla. Musiał jakiś dodruk być bo szukałem jej kilka lat i nigdzie nie mogłem dostać. Nie pisałem chyba o tym ale w 2013 lub 2014 będąc we Włoszech odwiedziłem jej muzeum w Wenecji i zrobiła wtedy na mnie piorunujące wrażenie ta sztuka, którą tam zobaczyłem, głównie oczywiście obrazy. Tak jak nigdy wcześniej takie muzea na mnie wrażenia zbytniego nie robiły (fakt że odwiedzałem je raczej jeszcze w czasach szkolnych:)) tak tam jakbym dostał obuchem, te dzieła przemówiły do mnie, swoją wielkością, niepowtarzalnością, jeszcze dodatkowo w otoczeniu tego miejsca, Wenecji. Wtedy też zainteresowała mnie postać autorki tej kolekcji, chociaż tam jest tylko jej kawałek – kolekcji znaczy nie autorki;). Pobieżnie przeczytałem o jej życiu w tych ciekawych, trudnych czasach XX wieku i teraz mam nadzieję, że po przeczytaniu biografii dowiem się sporo więcej o tej postaci.

Nie wiem jak ja kiedyś, w zasadzie zaledwie dwa lata temu, dawałem sobie radę z codziennymi dojazdami do pracy i obowiązkami w domu. Teraz już sobie tego nie wyobrażam, nawet jak czasami muszę się przejechać do biura dwa razy w tygodniu to jest inna bajka niż było to kiedyś. Wiem, pewnie nie powinienem tak pisać, bo wielu ludzi w tym czasie spotkały tragedie ale ja dziękuję Bogu za tę pandemię. Naprawdę. Zmieniła ona diametralnie moje życie, przewartościowała wszystko, pokazała co jest naprawdę ważne. Pozwoliła odkryć wartość małych, zwykłych rzeczy, otaczającej przyrody, tego że mogę być z rodziną, z synkiem. Pozwoliła mi znowu zbliżyć się do Boga. Nie musiałem wreszcie codziennie wstawać skoro świt, dojeżdżać godzinami w stresie, w korkach, w pośpiechu do pracy, potem wracać. Też oczywiście przy pracy z domu jest stres, często są nerwy, często masz już dosyć obecności rodziny i chętnie byś uciekł do biura ale to jednak inna jakość życia, szczególnie teraz kiedy już moje ciało, dusza zaczyna się trochę starzeć. Ile dzięki temu nowemu modelowi pracy udało mi się rzeczy zrobić przy domu, pogodzić pracę z tymi domowymi obowiązkami, jak ja ogarniałem to wcześniej jeżdżąc codziennie do pracy, nie wiem? Teraz, tym bardziej z moją perfekcyjną organizacją;), nie mam problemu żeby pogodzić te wszystkie rzeczy, jasne że są dni gorsze, są konflikty w domu, nie zaprzeczam ale już nigdy nie wróciłbym do tego co było wcześniej, do codziennych dojazdów do biura. Już prędzej bym z pracy zrezygnował. Na szczęście firma też dostrzegła korzyści z tego systemu płynące i póki co pozostajemy przy pracy hybrydowej, w moim wypadku to oznacza dwa dni w tygodniu w biurze, w takim wymiarze jest to dla mnie ok tym bardziej, że od tego też są odstępstwa, w ubiegłym tygodniu jak byłem chory to już nie jeździłem do biura. Zalecenie jest takie – jesteś chory, źle się czujesz, zostań w domu. No i dobrze, rozsądnie.

Coraz większą wartość stanowi dla mnie cisza, mam też wrażenie że coraz mniej mówię. Zawsze w dużym stopniu byłem osobą zamkniętą w sobie i wydaje mi się że to zamknięcie postępuje w miarę upływu lat. Ostatnio powiedziałem żonie że chyba wcale przestanę mówić, że będę się jedynie komunikował w podstawowych kwestiach. Ostro zaprotestowała chociaż jej mówię, że przecież cały czas będę słuchał jej wywodów tylko mówił będę mniej. No ale nie to jej nie wystarcza, muszę rozmawiać, dyskutować. Oczywiście to tak już trochę żartobliwie piszę, przerysowuję ale bardzo często nie chce mi się na wiele rzeczy odpowiadać i pomijam to milczeniem. A ciszę kocham coraz bardziej, kiedyś jeszcze te wolne chwile czy aktywności typu bieganie, rower, często wypełniała mi muzyka, teraz wolę w ciszy posiedzieć, bez słuchawek pobiec w las czy pojechać rowerem i słyszeć jedynie dźwięki przyrody. No i wieczory zawsze przynoszą mi ukojenie. Często po takich wariackich dniach, kiedy w sumie sam się nakręcam, robię sobie długie listy obowiązków, żeby tylko w ciągu dnia nie było pustych przebiegów, myśli biegną jak szalone, nie potrafię się wyciszyć, odpocząć, usiąść bezczynnie dopiero wieczór, noc przynosi uspokojenie, wyciszenie. A z kolei bardzo denerwuje mnie zachowanie żony, która jak nie ma nic do zrobienia to siada ogląda telewizję, grzebie w telefonie, coś szydełkuje. Ja zawsze mam jakąś robotę a nawet jak nie mam to w ciągu kilku minut ją sobie wymyślę. I tacy ludzie „bezrobotni” z jednej strony mnie właśnie denerwują a z drugiej oczywiście im zazdroszczę i też chciałbym mieć takie luźniejsze podejście do życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *